Jest w czym wybierać
Staram się być w miarę na bieżąco z informacjami dotyczącymi wykorzystania i rozwoju badań neuromarketingowych. Śledzę publikacje, naukowe, streamingi z wydarzeń etc. Przy okazji odkrywam, że znacznie więcej podmiotów deklaruje realizację niezwykle ciekawych i skomplikowanych badań. To wyśmienicie, konkurencja jest dobra, a jednocześnie świadczy o tym, że kierunek rozwoju także. I cieszą mnie bardzo doniesienia medialne o tym, że takie marki, jak Ikea, HP, czy Samsung tworzą globalne jednostki skupiające się tylko na neuromarketingu. Czasami jednak, widząc deklaracje zamieszczane w ofertach zastanawiam się, jak niektóre mniejsze podmioty radzą sobie z tą niełatwą tematyką…
Przecież to jest proste…
Hmmm… No nie. Właśnie nie jest proste, albo inaczej… Może to moje subiektywne odczucie, ale gdyby tak było, to metody badawczej, którą opracowaliśmy nie stosowalibyśmy jako pierwsi na świecie… Gdyby to było proste, już dawno publikowalibyśmy raport za raportem… Nie robimy tak, nie dlatego, że nie mamy czego badać, ani czego publikować, tylko dlatego, że chcemy, by wyniki naszych badań i same testy były wiarygodne naukowo. By stało za tym merytorycznie coś więcej, niż nastawienie na click-bait.
Czy próbować być rycerzem na białym koniu?
Zgadzam się, że porównanie nie jest najszczęśliwsze- nie całkiem aspiruję, ale… Jeśli starasz się coś robić w danej dziedzinie. Starasz się to robić dobrze, to jest irytujące, kiedy widzisz, że pod ten sam szyld podpina się ktoś, kto właściwie jest zaledwie blisko tematu, a stara się sprawić wrażenie, że posiadł wiedzę i umiejętności, które pozwalają mu na działanie w tym samym lub szerszym zakresie dużo bardziej efektywnie i niezawodnie. To jest sytuacja, w której nie chcesz być po prostu z kimś takim „na jednej półce”. I o ile nie w głowie mi toczenie z kimkolwiek batalii medialnej (nie mam czasu, mam masę badań do zrobienia), to jednak nie mogę nie wspomnieć o kilku elementach, na które warto zwrócić uwagę, zanim powierzy się komuś prowadzenie badania nad swoim produktem, usługą czy czymkolwiek.
Co warto wiedzieć zlecając przeprowadzenie badań?
Nie tak dawno natrafiłem na informację domu produkcyjnego, który w swojej ofercie twierdził, że oni w standardzie badają wszystkie produkowane materiały, za pośrednictwem eyetrackingu i EEG. Ponieważ sam zderzyłem się z tym, jak trudne jest połączenie tych dwóch płaszczyzn badawczych i z jaką ilością problemów się to łączy, od razu stałem się nieco podejrzliwy. Z drugiej strony żywiłem nadzieję, że być może ktoś faktycznie znalazł szereg rozwiązań, z których być może uda się choćby częściowo skorzystać… Może będzie okazja współpracować itd.
Niestety okazało się, że to „badanie” opiera się o analizę sygnału realizowaną w oparciu o usługę online sprzedawaną w systemie SaaS (marzymy o takim rozwiązaniu dla naszych usług, ale z obiektywnych powodów, uniemożliwiających zapewnienie choćby minimalnej jakości merytorycznej tego typu badaniom, nie proponujemy tego nikomu). Nie wchodząc zbyt głęboko w szczegóły techniczne, jeśli ktoś twierdzi, że jest w stanie zdalnie, przez Internet przeprowadzić badanie EEG osoby, która siedzi przed swoją kamerką internetową z jakimś ustrojstwem na głowie wyposażonym w jedną elektrodę centralno- czołową i uziemieniem na uchu, to bardzo wątpię, żeby wiedział na czym polega badanie EEG. Może inaczej- bo emocje mnie poniosły. Osoba, która to rozwiązanie wymyśliła na pewno wie. Wie też dokładnie, że to, co będzie przekazywać, jako wynik pomiaru, nie ma żadnej wartości badawczej. Sprzedawanie dostępu do oprogramowania (jakiekolwiek by ono nie było), dodatkowo dopychanie sprzętu, który raczej nie jest wart oferowanej ceny, jest tylko pomysłem na biznes. Większość kupujących nie zdaje sobie sprawy, że jest naciągana. Mają poczucie innowacyjności. Czy to uczciwe? No pewnie, że nie. Ale zdecydowana większość osób nie zna się na temacie na tyle, żeby wychwycić te nieprawidłowości.
Przykład? Proszę bardzo.
Opisana przez mnie sytuacja jest analogiczna do takiej, w której ktoś sprzedaje Wam woltomierz z dostępem online do oprogramowania, które w czasie rzeczywistym zmierzy Wam jakość połączenia WiFi w biurze. Kupujecie sprzęt i abonament na usługę pomiarową, włączacie sprzęt do gniazdka elektrycznego w ścianie, ono dokonuje pomiaru prądu i w czasie rzeczywistym wysyła Wam odczyty natężenia i napięcia w Waszej sieci energetycznej, prezentując je jako fale na ekranie komputera. Jak fale rosną- znaczy sygnał lepszy, jak spadają- gorszy. Jaki to ma związek z Waszym WiFi? Ano taki, że jak macie prąd, to możecie mieć WiFi i na tym analogie się kończą… Idąc dalej… Jeśli nie wiecie, że sprzęt, który kupiliście, to woltomierz (bo ma on na przykład nazwę „Highly Accurate WiFi Developement Product”- w skrócie HAWDP… sorry, przypadek), możecie nieświadomi niczego zacząć oferować usługę sprawdzania jakości sieci WiFi w biurach Waszych Klientów. O ile mam świadomość, że wiele rozwiązań biznesowych polega na tym, że ktoś dochodzi do wniosku: „Dobra, nie znam się na tym, ale mam narzędzie, które robi całą robotę, u mnie działa, będę mówił, że się znam.”, to nie całkiem potrafię sobie wyobrazić, jak ktoś taki tłumaczy się potem Klientowi, który zgłębił choć odrobinę temat i zaczyna domagać się zwrotu kosztów, za analizę sieci w biurze. Przecież nie wpuścił go w kanał producent HAWDP, tylko Wy… Nie róbcie tak, naprawdę. Takich usług jest w tej chwili na rynku kilka.
Jak się nie dać wpuścić w kanał?
Po pierwsze zacznijcie rozmawiać z oferentem usługi. Bardzo możliwe, że on też „zajarał się wynikami” i zwyczajnie nie wie na czym to polega. Powie Wam tylko tyle, ile się dowiedział ze strony internetowej dostawcy rozwiązania. Nie będzie miał pojęcia o metodologii badań, nie powie Wam nic o budowie mózgu, ani o rodzajach fal mózgowych, będzie miał także prawdopodobnie trudność z ustaleniem, jak powinna być dobrana próba do tego typu badania, a także nie zaproponuje Wam żadnej formy scenariusza badawczego poza tym, który dostał z instrukcją do sprzętu. To powinno wystarczyć, abyście byli w stanie się zorientować, czy współpraca ma sens, czy nie specjalnie. Z drugiej strony… może to dla kogoś będzie „good enough”… Tylko po co za to płacić w tej sytuacji? Lepiej samemu coś tam sobie napisać.